Ferdydurke - Problematyka utworu

Kompozycja utworu

Kompozycja sprawia wrażenie luźnej, otwartej struktury, ale naprawdę jest logicznie przemyślana, fabuła układa się w sposób ciągły, a wszystkie zdarzenia fabularne ściśle ze sobą się wiążą. Powieść składa się z trzech części, które są przedzielone dwoma symetrycznie rozmieszczonymi przypowieściami pełnymi dygresji – Filidor dzieckiem podszyty oraz Filibert dzieckiem podszyty. Te niby-nowele są poprzedzone przedmowami i mają one związek nie tylko z sobą, ale z całą powieścią.

Kolejne rozdziały prezentują głównego bohatera w coraz to innym środowisku. W części pierwszej bohater najpierw jest w domu, a potem uznany za niedojrzałego zostaje umieszczony w szkole, część druga to jego pobyt na stancji u rodziny Młodziaków, natomiast w części trzeciej wędruje w poszukiwaniu własnej tożsamości, trafia na wieś i przeżywa swoje przygody w majątku ziemskim w Bolimowie. Znowu odwołamy się do zdania znanego, wcześniej już cytowanego krytyka literatury, Michała Głowińskiego, który stwierdził, że kompozycja Ferdydurke posiada budowę pierścieniową, ponieważ zaczyna i kończy się porwaniem. Na początku bohater zostaje porwany i umieszczony w szkole, a później to on porywa Zosię, córkę ziemian Hurleckich, u których gościł.

 

Świat przedstawiony: bohaterowie i fabuła

W powieści Gombrowicza świat rzeczywisty został odkształcony. Pisarz zatarł granicę pomiędzy fikcją a prawdą, realizmem a fantastyką. Aby zrozumieć świat przedstawiony należy zacząć od wyjaśnienia kluczowych określeń, które mają pierwszorzędne znaczenie dla zrozumienia sensu powieści. Chodzi o dwa najważniejsze z różnych powtarzających się słów i sformułowań, a mianowicie: „przyprawiać komuś gębę” i „upupiać” kogoś. Robić bohaterowi gębę oznacza zmuszać go do rozumienia i powtarzania czegoś, co on uważa za błahy, idiotyczny stereotyp, natomiast upupiać kogoś oznacza próbę wywierania na niego nacisku, zmuszania do podejmowania tematyki, którą on uważa za niegodną siebie, podważającą jego indywidualność, próbującą pozbawić go tożsamości i autentyczności. Świat przedstawiony to ogólny wzorzec, modelowy przykład egzystencji ludzkiej w świecie marazmu, życia wtłoczonego w z góry ustaloną formę i próba uwolnienia się od niej. Na ten temat wypowiada się pisarz w Przedmowie do Filidora dzieckiem podszytego. Formę należy rozumieć jako zawikłany i nadzwyczaj poplątany splot ludzkich spraw, narodowych mitów, z których pisarz szydzi i obala je, a wszystkich, którzy ulegają jakimś określonym formom, akceptują gotowe scenariusze życiowe napisane przez innych, ośmiesza. Wyraził też Gombrowicz swoje zdanie o Polakach jako narodzie. Uważa, że Polacy z pewnością posiadają odwagę wojskową, co udowodnili przez kolejne wieki upokorzeń, ale brak im odwagi cywilnej, by być sobą, mieć swoje zdanie i umieć zademonstrować je. Godzą się na zniewalanie i przyjmują bezkrytycznie wszelkie ideologie. Zarzuca też brak zdecydowania poszczególnym jednostkom, które mając poczucie więzi, wspólnoty narodowej, nie potrafią stawić oporu presji wywieranej przez zbiorowość. Ferdydurke prezentuje los ludzi współczesnych, zniszczonych przez narzucone im formy, kulturę, ciągle tłamszonych i formowanych przez różnorakie systemy światopoglądowe i ideologiczne. Bohaterowie pokroju Józia pragną uciec przed „robieniem im gęby” i „upupianiem”, ale ich dążność uwolnienia się od formy kończy się klęską, bo forma zdominowała życie społeczne i kulturalne, nie ma przed nią ucieczki. Bohaterowie powieści prezentowani są w sposób behawiorystyczny, to znaczy pisarz przedstawia ich postępowanie i reakcje na otaczający ich świat, ale bez wnikania w ich psychikę, bez wyjaśnienia podłoża psychologicznego takich, a nie innych zachowań. Fabuła powieści, dotycząca historii głównego bohatera, jest przerywana epizodami, jak porwania, pojedynki, snucie intryg. Również wplecione przedmowy i powiastki nieco rozbijają strukturę przyczynowo-skutkową, ale nie wpływają zasadniczo na kondensację wydarzeń. Sam autor traktuje je jako mało znaczące, ale wprowadzenie ich do fabuły – zasadne, ponieważ ten zabieg kompozycyjny pozwala mu na wyrażenie odautorskich refleksji filozoficznych na temat stosunków panujących w społeczeństwie i wzajemnych relacji międzyludzkich.

 

Realia polskiej szkoły

Trzydziestoletni Józio zostaje uprowadzony przez prof. Pimkę i umieszczony z powrotem w szkole, gdyż wydany przed kilkoma laty Pamiętnik z okresu dojrzewania sprawił, że poczęto go postrzegać jako naiwnego, infantylnego i nieodpowiedzialnego „chłystka”. Profesor Pimko, który umieścił go wśród szesnastoletniej młodzieży szybko udowodnił mu, iż ma braki w wykształceniu, pod jego wpływem Józio zachowuje się jak malec, który boi się złej oceny i krytyki. Józia i wszystkich uczniów w tej klasie próbuje „upupić” swoim apodyktycznym i autorytatywnym wypowiadaniem sądów, recytacjami, przytaczaniem aforyzmów i przysłów. Na skutek jego działań chłopcy podzielili się na dwa obozy: jedni popierają Pimkę, drudzy buntują się przeciwko takim metodom edukacyjnym i wychowawczym, ale ich bunt niczego nie wnosi, nie osłabia pozycji Pimki. Z kolei prof. Bladaczka w czasie lekcji języka polskiego w sposób niezwykle podniosły, wprost patetyczny, przekonuje uczniów, że Słowacki był wielkim poetą. Do uczniów zwraca się ostro i bezpardonowo nazywając ich nierobami i nieukami. Nie potrafi umotywować swojego zachwytu poezją Słowackiego, za to w kółko powtarza, że kochamy Słowackiego, bo był wielkim poetą.

 

To „upupianie” przerwał mu Gałkiewicz, który zaprzeczył nauczycielowi jakoby zachwycał się poezją Słowackiego. Dodał, że nikt się nie zachwyca, a jeżeli uczniowie czytają te teksty, to tylko dlatego, że szkoła ich do tego zmusza. Nikt nie czyta Słowackiego oprócz przymuszanych do tego uczniów. Bladaczce brakło inwencji i merytorycznej argumentacji, nie potrafił wytłumaczyć uczniom, na czym polega wielkość Słowackiego i siła jego poezji, więc próbował zastraszyć uczniów, a potem nawet zniża się i kompromituje, próbując wzbudzić u uczniów litość, aż wreszcie nakazuje wzorowemu uczniowi, Pylaszczkiewiczowi recytować fragmenty utworów Słowackiego, co uczniowie potraktowali jako „torturę psychiczną”. Sytuacja w klasie zrobiła się absurdalna, co dostrzegł Józio i postanowił za wszelką cenę uciec. Ale nie uciekł, bo powstrzymał go widok ucznia „normalnego”, obojętnego na to, co się działo. Był to Kopyrda.

 

W czasie przerwy wybucha spór o to, czy chłopcy powinni być uświadamiani czy „niewinni”. Nastąpił groteskowy podział na „czyste chłopięta” i „sprośnych chłopaków” i równie idiotyczny pojedynek „na miny” między antagonistami – Syfonem i Miętusem. Ten ostatni, przegrawszy wojnę na miny, gwałci „przez uszy” Syfona, uświadamiając go, wbrew jego woli, wulgarnymi słowami. Wszystko zakończyło się bijatyką, a po jakimś czasie znieważony Syfon, czując się brudny etycznie, targnął się na swoje życie.

Szkoła w pojęciu Gombrowicza jest odzwierciedleniem wszystkiego, co niesie ze sobą szeroko rozumiana kultura, a więc schematyzmu i konwenansów. Uczniowie są podglądani w czasie przerw, śledzi się każdy ich krok, podsłuchuje, a wszelkie próby bycia sobą są tłamszone. Szkoła, nie radząc sobie z wychowaniem, wciąga w nieczyste gierki rodziców uczniów. Postawa „belfrów” i pojedynek na miny uświadamiają, że pomiędzy ludźmi nieustannie trwa jakaś walka, której efektem ma być dominacja nad drugim człowiekiem, zniewolenie go i zniszczenie umiejętności samodzielnego myślenia i decydowania o sobie, zniszczenie jego świata wartości. Szkoła „upupia” i „przyprawia gębę”, stosuje ucisk i „miętoszenie”, deformuje osobowość młodego człowieka, a przecież to w szkole uczeń powinien nauczyć się samodzielnego, analitycznego myślenia. Nie można jednak polegać na szkolnej edukacji, bo nauczyciele są niedouczeni, słabo przygotowani do tak trudnej sztuki, jaką jest nauczanie i wychowanie, wtłaczają uczniom do głowy slogany, które kiedyś im ktoś wbił do głowy, a nawet i tej miernie zdobytej wiedzy nie potrafią umiejętnie przekazać, nie mogą się zdobyć na wyjście poza obowiązujący, narzucony odgórnie program i we wszystkim ulegają dyrektorowi, który zresztą ma o nich bardzo niepochlebne zdanie, bo uważa, że żaden z jego nauczycieli nie pokusi się o samodzielność myślenia, a nawet gdyby któryś próbował myśleć inaczej, to on jest w stanie mu takie fanaberie wybić z głowy. Ocenia nauczycieli jako niedołęgi, doskonale wie, że nie odważą się uczyć inaczej, jak tylko zgodnie z programem.

Uczniowie nie mają jednak innego wyjścia, jak funkcjonowanie w tym absurdzie. I to jest smutne, nawet tragiczne, uważa pisarz.

 

Zderzenie konwencji z nowoczesnością w rodzinie Młodziaków

Pimko umieścił Józia na stancji w rzekomo nowoczesnej rodzinie Młodziaków, rodziców pensjonarki Zuty, uważając, że niestosownym by było, gdyby Józio, w jego wieku, miał osobne mieszkanie na mieście.

Zamierzeniem Pimki był plan, aby Józia już na zawsze i ostatecznie uwięzić w młodości, liczył, że bohater zakocha się w Młodziakównie. Józio nie zachowuje się jak rówieśnik Zuty, ale próbuje przez jakiś czas być sobą, mówi i myśli jak trzydziestolatek. Józio zdemaskował też rodzinę Młodziaków i odkrył, że tylko ich córka niczego nie udaje i jest nowoczesna, natomiast jej rodzice ośmieszyli się, próbując być nowoczesnymi, nieustannie demonstrując niezależność wobec mieszczańskich norm etycznych i obyczajowych. Matka namawia córkę do ich łamania, proponuje jej wyjazd na weekend, zgadza się, by nie wracała na noc do domu. Jeszcze większą tolerancję manifestuje ojciec dziewczyny, który zezwala jej na posiadanie nieślubnego dziecka. Nie widzi w tym niczego niewłaściwego i nagannego, nawet uważa, że to zaświadczy o jej nowoczesnej postawie. Kult dziewictwa uważa za przeżytek.

 

Józio cały czas próbuje znaleźć słaby punkt w postawie i poglądach Młodziaków, pragnie ich zdemaskować i wykazać, jak bardzo są zakłamani w swej nowoczesności. Najpierw bulwersuje ich swoim zachowaniem, sposobem jedzenia, picia kompotu. Kiedy nagle staje się sobą i zaczyna być poważny, Młodziakowie odkrywają prawdziwe oblicze, a już całkiem nawyki konserwatywne dały o sobie znać, gdy Józio uknuł intrygę i chciał ośmieszyć ich córkę, kiedy to zręcznie naśladując pismo Zuty, wysłał w jej imieniu dwa liściki: jeden do Kopyrdy, drugi do Pimki, umawiając ich z Zutą w tym samym dniu i o tej samej godzinie. Spotkanie miało się odbyć w czwartek o północy. Oczywiście amatorzy romansu z młodą pensjonarką przybyli o wyznaczonej godzinie. Józio zdekonspirował zalotników, co wywołało prawdziwy szok w rodzinie i kłótnię pomiędzy małżonkami, którzy co prawda zadowoleni byli z przybycia Kopyrdy, ale już romans córki z profesorem Pinko nie mieścił im się w głowie. Zdarzenie skończyło się ogólną bijatyką, co stało się okazją dla Józia, aby odzyskać wolność. Odchodził ze stancji z poczuciem lekkości, ale też z przeświadczeniem, że nic tak naprawdę nie zmieniło się w jego wnętrzu, bo nie jest ani młody, ani też stary, nie stał się też dzięki pobytowi u Młodziaków nowoczesny. Nie czuje się chłopcem, ale też nie jest mężczyzną dorosłym. Określił to precyzyjnie, że jest po prostu nijaki, żaden, jest dalej kimś o nieokreślonej osobowości.

Józio dokonał zapaści struktury i moralności mieszczańskiej, po czym uciekł na wieś. Dołączył do niego Miętus, który za wszelką cenę chciał znaleźć prawdziwego, „żywego” parobka.

 

Dezintegracja świata ziemiańsko-chłopskiego

Wieś stała się końcowym etapem zmagań Józia z formą, ostatnim etapem poszukiwania własnej tożsamości. Razem z Miętusem docierają do dworku ziemiańskiego w Bolimowie, siedziby rodziny Hurleckich. Tam znowu rzeczywistość ich zaskoczyła i zszokowała, bo okazało się, że sposobem na życie Hurleckich jest obłuda i pozerstwo. Drażniła ich przesadna gościnność, dziecinne wprost poglądy gospodarzy, przyjmowanie sztucznej, wielkopańskiej pozy w zachowaniu, wygłaszanie stereotypowych poglądów. Dostrzegają odwieczny podział na „panów i chamów” oraz niewłaściwy stosunek do chłopów, wobec których ziemiaństwo manifestuje swoją wyższość i którymi tak naprawdę pogardza. Kontakt między tymi dwoma światami opiera się na określonych zasadach i sztucznych konwenansach. Miętus pragnący powrotu do autentyczności i wyzwolenia się od sformalizowanych stosunków oraz ucisku formy, postanowił „zbratać się” z parobkiem, który miał, jego zdaniem, najprawdziwszą gębę, bo zwykłą, bez żadnych min, gębę, która nic nie wyrażała. Parobek był dla niego uosobieniem autentyczności.

Walek, bo to on był owym parobkiem, z którym Miętus postanowił się „pobratać”, był to brudny, zaniedbany analfabeta bez nazwiska. Na prośbę Miętusa uderza go kilkakrotnie w twarz w imię owego bratania się stanów. Oczywiście, wuj Konstanty Hurlecki próbuje wcisnąć ten fakt w jakąś strukturę. Zastanawia się, w imię czego Miętus tak spoufala się z Walkiem. I doszedł w swym rozumowaniu do wniosku, że zapewne jest socjalistą albo demokratą, bo inaczej nie pozwoliłby sobie na taki braterski odruch.

 

Ale ciotka Hurlecka, chcąc uspokoić męż,a fakt ten przypisuje innej motywacji Miętusa. Otóż uważa ona, że Miętusem kieruje po prostu miłość do bliźniego, że brata się z Walkiem w imię miłości Chrystusowej. Ale to pobożne życzenie rozwiał Józio, twierdząc, że Miętus nie ma żadnych konkretnych motywacji, on się brata z parobkiem bez celu, dla samego faktu.

 

W ten właśnie sposób została zburzona norma szlacheckiej obyczajowości. Józio po raz kolejny dokonał deformacji zastanego porządku, pozornie uładzonego odwiecznymi prawami świata ziemiańsko-chłopskiego, bo nie mógł zaakceptować żadnej z tych dwóch warstw. Uderzenie Miętusa przez parobka, a potem spoliczkowanie wuja Konstantego wywołało bijatykę pomiędzy panami a chamami. Józio wykorzystuje tę sytuację i ucieka. Po drodze dołączyła do niego Zosia, córka gospodarzy. Bolimów to ostatnia struktura źle pojętej formy, którą „rozsadził” bohater powieści.

 

Obnażenie absurdu ludzkiej egzystencji. Rola deformacji, karykatury i groteski.

Obnażanie absurdu życia ludzkiego i panujących pomiędzy ludźmi stosunków jest w Ferdydurke wszechobecne. Nie można inaczej czytać powieści, niż przez pryzmat groteski. Tak właśnie postrzega otaczający go świat autor. Jego bohater dąży w groteskowy sposób do odnalezienia swojej tożsamości. Dzięki zastosowaniu karykatury i groteski, poprzez deformację świata, Gombrowicz poddaje w wątpliwość rzekomą harmonię świata. Pisarz twierdzi, że człowiek tak naprawdę nie może być sobą, bo jest poddany ciągłej ocenie przez innych. Przyjmuje, często wbrew swojej woli, pewne formy, schematy i stereotypy za swoje, i choć powoduje to w nim wewnętrzną walkę, to w konsekwencji nie ma innego wyjścia, jak pogodzenie się z tym i poddanie się owym skostniałym strukturom. Nad człowiekiem zawsze dominuje forma i to ona decyduje o relacjach między ludźmi. Zazwyczaj akceptowane jest to, co nie kłóci się z poglądami innych. Próba wypowiedzenia własnego zdania i zachowania własnej osobowości, indywidualności kończy się, jak w przypadku Józia, awanturą, ucieczką i przyjęciem, mimo wszystko, ogólnie przyjętych zasad. Brak ludziom autonomii i odwagi bycia sobą, bo ciągle są zmuszani do przyjmowania różnych póz. Poprzez deformację własnej i cudzej osobowości zamykamy się w świecie stereotypów w sposobie myślenia, mówienia i działania. Jednostką i całymi zbiorowościami rządzi forma. I tak być musi, bo jej brak powoduje chaos. Powieść obnaża prawdę o losie człowieka, któremu zostaje narzucony określony schemat zachowania prowadzący w konsekwencji do „przyprawiania gęby” i „upupiania” go:

 

Nie ma ucieczki przed gębą jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka.

 

Pisarz pragnął uzmysłowić, w jakim chaosie żyje współczesny człowiek, dlatego posłużył się groteską i karykaturą, dzięki którym dokonał aż tak wyrazistej i wymownej deformacji świata przedstawionego. A swego głównego bohatera, który tak bardzo chciał znaleźć swoją tożsamość, „upupił”, skazując go na schematyczne zakończenie tej wędrówki i ucieczkę z dziewczyną. Po prostu – stereotypowe zakończenie, wpakowanie bohatera w formę, przed którą ten cały czas uciekał.