Pamiętnik z powstania warszawskiego - Pamiętnik z powstania warszawskiego - streszczenie

Czterdziestopięcioletni Miron Białoszewski, mieszkaniec Warszawy, leży na tapczanie w swoim domu. Jest październik 1967 roku. Toczące się życie milionowego miasta wzbudza w nim głęboką refleksję. Przypomina mu się początek września 1939 roku (miał wtedy dwadzieścia lat). Huk artylerii przeraził go wtedy. Wszystko dobrze jeszcze pamięta. W sposób szczególny powraca jednak myślami do 1 sierpnia 1944 roku. W tym dniu matka wysłała go po chleb do kuzynki. W drodze powrotnej zaszedł do swojej koleżanki Ireny P. Była godzina piąta po południu. Kiedy spokojnie rozmawiali, usłyszeli strzelaninę i wszechobecny okrzyk: „powstanie!” Wieczór i noc spędził u Ireny, gdzie czytali i długo dyskutowali. Nazajutrz obudził ich huk i krzyki ludzi. Tworzono odziały, przekuwano podziemne przejścia, stawiano pierwsze barykady. Miron chciał się dostać do mieszkania rodziców. Podczas drogi przeżył pierwsze bombardowanie. Zobaczył też tłumy mieszkańców szukających schronienia, zabrudzonych i zakurzonych.

Rodzina Białoszewskich przeniosła się w pierwszej nadarzającej się okazji do ciotki na ulicę Ogrodową. Tam Miron był świadkiem akcji ratowniczej. Chętnie pomógł sanitariuszce przy przenoszeniu rannych. Niestety, stracił wtedy kontakt z rodzicami, którzy oddalili się w drodze do ciotki.

 

Chciał potem oddać mamie klucze od mieszkania, ale okazało się już to niemożliwe ze względu na obecność tam Niemców. Zatrzymał się więc u swojego przyjaciela Swena na Starówce. Niestety, musiał on koczować już z całą rodziną w piwnicy. Od tego momentu zaczęło się życie w schronie pełnym gratów i ludzi. Zawsze rano i wieczorem prowadzono tam zbiorowe modlitwy, a w ciągu dnia można było skorzystać z darmowych obiadów u sióstr zakonnych. Miron i Swen rzadko wychodzili na zewnątrz. Wiedzieli, że tu w piwnicy mają większe szanse na przeżycie. Z każdym dniem jednak było im ciężej. Bombardowanie miasta oraz niesprzyjające warunki ciasnej piwnicy zaczęły przygnębiać i męczyć. Mieszkańcy schronu postawili przenieść się w inne miejsce. Ono również nie gwarantowało bezpieczeństwa, a kiedy przeszli do podziemi jednego z kościołów, okazało się, że miejsce to było już przepełnione takimi jak oni.

 

Powstanie trwało już trzy tygodnie. Coraz więcej było gruzowisk, rannych, ściany budynków pękały i waliły się na ulicę. Życie stawało się uciążliwe i nie do zniesienia. Trzeba było szybko znaleźć bezpieczne schronienie. Okazała się nim pusta piwnica Izby Rzemieślniczej. Z werwą wzięli się do urządzania prowizorycznej kuchni i miejsc do spania. Z dnia na dzień trudniej jednak było o wodę, przybywali też nowi uchodźcy.

 

Kończył się czwarty tydzień powstania. Życie utrudniały ciągle toczące się walki, bombardowanie miasta, brak wody i kończąca się żywność. Mironowi i Swenowi nadarzyła się okazja wyjścia ze Starówki razem z wycofującymi się powstańcami. Wykorzystali do tego celu podziemne kanały. Przejście nie było proste, trwało pięć godzin. Towarzyszył temu wszechobecny smród, zaduch i poczucie ciągłego zagrożenia. Jednak udało się. Wyszli na jednej z ulic w Śródmieściu. Ta część Warszawy nie była aż tak zniszczona, a w niektórych domach mieszkali jeszcze ludzie. Mironowi udało się odnaleźć ojca, innych swoich krewnych oraz znajomych. Bombardowania jednak nasilały się coraz bardziej. Z różnych stron miasta przychodziły niepokojące wieści o skutkach powstania i kolejno zdobytych i zniszczonych dzielnicach Warszawy. Miron ze swoimi kolegami co jakiś czas odbywał wędrówki do miejsc zamieszkania ich znajomych. Byli ciekawi, czy przeżyli i czy można się do nich ewentualnie przeprowadzić.

 

W czasie nasilonego bombardowania trwającego nieraz wiele godzin nie można było ani się umyć, ani nic zjeść. Biegunka i wymioty stawały się już codziennością. Miron często wychodził na ulice. Nie uczestniczył w powstaniu jako żołnierz, więc te przeprowadzki z miejsca do miejsca i długie godziny w schronach stawały się męczące i nudne.

 

W kilka dni potem bohaterowie postanowili w tłumie uciekinierów przejść w inne miejsce. Przeżyli kolejną już przeprowadzkę. Kiedy znaleźli odpowiednie lokum, rozpoczęli po raz kolejny rytuał urządzania nowego mieszkania. To schronienie poddawano już szczególnym oględzinom. Mury stawały się coraz mniej stabilne. Ważne było, czy są na tyle mocne, że przetrwają bombardowanie. Taką czynność wykonywano od tej pory przy każdej zmianie. Brak wody okazywał się jednak coraz większym problemem. Trzeba było stać zwykle nocą w długiej kolejce. Oczekiwanie po wodę wypełniano rozmowami i dyskusjami. W czasie jednej z nich Miron dowiedział się, że obok pracuje fryzjer. Postanowił udać się do niego. Fakt istnienia zakładu fryzjerskiego w tak ekstremalnej sytuacji bardzo go zdumiał.

 

Brak jedzenia stawał się, obok braku wody, zagrożeniem dla życia. Miron z ojcem, Swenem oraz innymi znajomymi wybrał się więc po zboże do pobliskiego młyna. W związku z tym, że był on jeszcze w rękach powstańców, uzgodniono, że każdy, kto chce wziąć trochę zboża dla siebie, musi koniecznie przynieść dodatkowo piętnaście kilogramów dla oddziałów wojskowych. Od tej pory wszyscy komentowali, że całe Śródmieście mełło zboże, gotowało je i jadło z plewami.

 

Przyszedł czas kapitulacji. Powstanie upadło. Wszyscy zaczęli wychodzić z podziemnych schronów, piwnic i lochów. Światło dzienne ukazało wielką tragedię miasta. Warszawa była zrujnowana. Obraz doszczętnie zniszczonego miasta wywoływał poczucie bólu i żalu. Wokoło było słychać tylko płacz i krzyk przerażenia.

Z początkiem października Miron znalazł się w tłumie opuszczającym, pod kontrolą Niemców, Warszawę. Odwieziono ich do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stamtąd udali się do Opola. Do Warszawy powrócili w lutym 1945 roku.

Pamiętnik z powstania warszawskiego